poniedziałek, 10 września 2012

Footscray - czyli Sajgon w Melbourne


Azjatyckie klimaty i imigracja z Azji jest tu o wiele bardziej popularna niż np. w Londynie. W końcu jest bliżej. Azjatycka kuchnia jest także jedną z bardziej popularnych tutaj. Spytajcie jakiegokolwiek Australijczyka czy jadł Dim Sim. Niby pierożki chińskie - dostępne są tu wszędzie zaraz obok pizzy w każdym snack barze. Popularne są tu tez chińskie sieciówki, wietnamskie bary czy tajskie restauracje. W Melbourne mamy dwa główne azjatyckie ośrodki.
Pierwszy to Chinatown w samym centrum. Miejsce pełne chińskich świecących znaków i gustownych restauracji. Drogo i raczej szykownie. Bardzo kolorowe miejsce w raczej ciemnym centrum. Nieco bardziej na jego obrzeżach można znaleźć inne azjatyckie bary już o bardziej przystępnych cenach. Opowiadałam ostatnio o japońskim barze curry: Don Don - rewelacja! Popularne są także takie away sushi tradycyjne i w australijskim wydaniu czyli z kurczakiem :) Zaraz przed zamknięciem barów dużą rolkę można kupić już od 1$ Co lubię najbardziej w azjatyckich restauracjach to klimat, który jest zupełnie taki jak w Azji. Kiedy wchodzę do Pho Mekong, wietnamskiej jadłodajni na Swanston Street, wszystko jest jak w Wietnamie tylko trochę czyściej i ponad pięć razy drożej! To nie jak u nas w pseudo chińskich restauracjach, które nie są podobne do niczego. W australijskim Mekongu podano nam Pho (zupę) jak w Wietnamie z mieszanką świeżych ziół do doprawienia oraz świeżymi papryczkami chili, które swego czasu rozgniatałam w sosie sojowym, co było moją ulubioną przyprawą. Z powodu popularności lokalu zasiedliśmy wraz z jakimiś Wietnamkami do stołu. Było fajnie. Stąd wybraliśmy się pociągiem z Flingers Station do Footscrey. Po wyjściu ze stacji myślałam, że wysiadłam w Azji. Wszędzie azjatyckie twarze i wietnamskie albo chińskie napisy. Zaraz po drugiej stronie drogi znajduje się olbrzymi market, na którym można znaleźć wszystko, a ceny i jakość jest nieporównywalna do jakichkolwiek świeżych produktów w Melbourne. W dodatku wszystkiego można spróbować. Jak w Azji miejsce pełne jest nawoływaczy częstujących mandarynkami, truskawkami czy durianem. Na stoiskach mięsno-rybnych można dostać także wiele rodzajów krewetek, małży, szaszłyki z kalmarów itp. Także jakość tutejszego mięsa aż przyciąga nawet tak nie-bardzo-mięso-lubiącą osobę jak ja. Dużo zdjęć nie porobiłam, bo zostałam ładnie o to poproszona przez wielkich wietnamskich ochroniarzy. Podobno tu można dostać też wyroby, które nie powinny znaleźć się na zdjęciach wiec... cóż. W jednym z rogów marketu znajduje się centrum restauracyjne, które przypomina miejsca typowe dla Azji. Można tu tanio zjeść rewelacyjny posiłek, ale także nadziać się na azjatyckie podroby i zamiast typowej chińskiej słodkiej wieprzowiny dostać wieprzowinę w dżemie truskawkowym. Wokół marketu i za marketem rozpościera się cała wietnamska dzielnica. Strasznie mi się tu podoba. Ceny jak nigdzie indziej w Melbourne. Azjaci jakimś cudem potrafią wszystko zrobić i sprzedać taniej. Tańsze jest piwko, jedzenie, papierosy, ciuchy i wszystko inne. Klimacik także jest ciekawy jednak do czasu... Dzielnica nie jest bezpieczna. Panuje tu półświatek imigrantów azjatyckich plus afro-imigrantów, którzy nie wiadomo dlaczego znaleźli tu swoje miejsce. Rożne dziwne osobistości plączą się tam i z powrotem zwłaszcza wokół publicznych toalet. W życiu czegoś takiego nie widziałam! W około i w środku pełno strzykawek i innych urządzeń zapodawczych. Nawet Max powiedział, że nie chciałby być tu po zachodzie słońca, choć teraz jest o wiele lepiej niż było przed zainstalowaniem wszędzie kamer i obecnie jest całkiem spokojnie.
Z azjatyckiego półświatka powróciliśmy do centrum przez Southern Cros. To  jedna z głównych stacji Melbourne. Stąd można dostać się wszędzie pociągiem jak i autobusem. O tym będzie jednak następnym razem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz